Już od dłuższego czasu zapowiadam Wam, że zamierzam urządzić moje domowe biuro. Nie, jeszcze nie mogę powiedzieć, że udało się mi zrealizować ten cel w 100% i nie pokażę Wam już teraz wszystkich zmian, które zaszły w moim pokoju. Nie od razu bowiem Kraków zbudowano, tak więc i ja jako rodowity Krakus postanowiłam robić to powoli, lecz systematycznie i krok po kroku. Nie wszystko jest jeszcze gotowe, ale już mogę pochwalić się pierwszymi rezultatami.
Przede wszystkim zrealizowałam mój cel numer jeden – wydzieliłam odrębną strefę pracy. Życie osobiste i praca będą teraz całkowicie rozłączne (oczywiście muszę jeszcze przekonać moich klientów, że w weekendy nie pracuję, a po godzinie 22 też już nie odbieram telefonów).
W moim biurze musiało się znaleźć miejsce na kilka mebli, których nie mogłam wyrzucić – nie mają więcej niż 5 lat i są w całkiem niezłej formie. Dziś opowiem Wam o metamorfozie komody Malm.
Komoda Malm jaka jest każdy wie – każdy bez wyjątku, kto choć raz odwiedził pewien skandynawski sklep z meblami. My kupiliśmy ją przed narodzinami naszej córki. Biała, neutralna, mieszcząca całkiem sporą ilość rzeczy. Służyć nam miała jako dodatkowy mebel w naszej sypialni, w którym schowamy wszystko to, bez czego niemowlak nie może się obejść. Gdy nasza córka skończyła 8 miesięcy przeprowadziła się do swojego pokoju. Komoda została natomiast u nas w sypialni i przekształciłam ją w jedyne miejsce, w którym mogłam przechowywać próbniki, katalogi i inne firmowe rzeczy. Nie jestem z tego dumna, ale wyglądało to mniej więcej tak:
Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to… brak czasu. Wychowywanie i opieka nad maluchem i równoczesne zakładanie własnej firmy to nie lada wyzwanie. Coś na tym musiało ucierpieć i oczywiście padło na porządek i organizację domu.
Ale to już przeszłość. W końcu taki stan nie może trwać w nieskończoność. A skoro komoda miała zostać w biurze, postanowiłam ją lekko udoskonalić i nadać jej indywidualnego charakteru. W końcu jej też się należy.
Znalazłam dla niej zupełnie nowe miejsce, dzięki czemu nie była już wciśniętym w kąt meblem, a czymś co można całkiem fajnie wyeksponować. Krok pierwszy porządek. Done.
Krok drugi to dodanie jej nieco koloru i udoskonalenie jej. Ale jak?
Mój pomysł to dokręcenie do frontów szuflad kolorowych gałek. Nie lubię nudy – postanowiłam więc wybrać kolorowe gałki w stylu vintage. Każda nieco inna. Znalazłam je w sklepie REGAŁKA. Od dawna szukałam takiego miejsca, bo nie rzadko muszę wyszukać ciekawą propozycję uchwytów do mebli moich klientów. Gałki i uchwyty to taka biżuteria meblowa. Nadają meblom smaku i zupełnie innego charakteru. Montaż banalnie prosty. Wystarczy mąż (tudzież inna istota sprawnie posługująca się wiertarką) i kolorowe gałki. Czas wykonania całej komody – naprawdę tylko kilka minut.
A efekt? Zobaczcie sami!
A tak wygląda komoda z zamontowanymi REGAŁKAMI w świetle zachodzącego słońca:
I co sądzicie? Jest duża zmiana, prawda?
Zachęcam Was do odwiedzenia strony Regałki. Mają naprawdę wiele ciekawych propozycji – ja sama nie mogłam zdecydować się co wybrać (stąd trochę moja decyzja o zrobieniu totalnego miksu regałkowego).
Składam również podziękowania dla mojego dzielnego męża i Zuzy, która dzielnie towarzyszy mi we wszelkich przemianach 🙂
Maria Podobińska-Tuleja
Uwielbiam…szybkie zmiany najfajniejsze 😉
Pięknie! Zwłaszcza w promieniach zachodzącego słońca! 😉
Ja też przyozdobiłam swoją witrynkę retro gałkami- nadały jej charakteru :))
Dziękuję. Gałki wszystko zmieniły i chyba nawet podobają się mojemu mężowi, chociaż początkowo nie mógł zrozumieć, dlaczego każda jest inna 😉
jak je już sobie przykręciłem, to co mi się mają nie podobać??!!
Oj Mirek Mirek!
Jak miło, że czytasz mojego bloga 😀
Fajne gałki 🙂 pozdrawiam Hania